piątek, 3 maja 2013

6.

Banda dwulicowców. Ja mam w gdzieś wasze życie, czemu nie możemy się dzielić na wzajemnie taką sympatią? Nie rozumiem waszej ingerencji w moje i tylko moje życie tych dennych komentarzy. Nie zadawaj mi pytań  Robi mi się niedobrze na widok waszych fałszywych twarzy. Automatycznie na myśl przychodzą mi te wszystkie sytuacje, w których było widać waszą podłość. Jestem na to odporna ale nie umiem zapominać. Wspomnień nigdy nie da się zamaskować ani retuszować  Jedyną możliwością jest obdarować je klarowną ignorancją. Boję się, że się rozpuszczę, beznamienie rozpłynę jak chmury przeganiane przez zbawienne fronty. Wczoraj byłam tego tak bliska i nawet sama nie wiem co wywołało moje łzy. Tak dawno nie płakałam, tak dawno starałam się nie płakać. Jednakże wczoraj mokre strugi łez spływały tak samoistnie, ze nawet nie miałam ochoty ich hamować. Przyniosły ulgę momentalną lecz krótką wiec najwidoczniej na nic się nie zdały, zresztą jak większość sytuacji mających miejsce w moim życiu  Ten schemat powielanych momentów zaczyna mnie powoli przygnębiać, jednak nie wiedzę ani jednej drogi ucieczki. Coraz bardziej samotnieje, osuwam się, jakby na własne życzenie chociaż to nie tak. Nie da się tego wszystkiego jasno wytłumaczyć. Nadal. By wiedzieć o mnie wszystko, wystarczy tylko umiejętnie w każdej chwili czytać między wierszami. Nigdy nie byłam mistrzynią kamuflażu, a może nawet nie chciałam. Ja siebie oswoiłam, Ty też jesteś w stanie tego dokonać. Nie jestem jak izolatka bez drzwi, da się do mnie dotrzeć, jednak wiem, że może wymagać to poświęceń. Jednak uwierz mi, ta cała droga może być jak droga pomiędzy różami, kolce sprawiają ból, jednak szybko da się do nich przyzwyczaić i nagroda jaką dostaje się jest warta całej wyprawy. Czasem droga jest bardziej istotna niż sam cel. Jestem świadoma, że brzmi to komicznie, ale właśnie chcę tu napomnieć, że w żadnym wypadku to nie są katusze ani odwieczne boje, tylko możliwe parę konfliktów i sprzeczek. Parę nieporozumień wywołanych przez niedopowiedzenia. Zwłaszcza że cały czas jestem zanadto ufna, czego nieprzerwanie żałuję. Gdybym nie wierzyła w swoją wewnętrzną perfekcję może byłoby mi łatwiej. Czasem za mocno uważam, że wszystko jest przeciwko mnie, choć jestem świadoma fałszu tej myśli. Nie na wszystko nadal potrafię mieć wpływ. Jednak w swoich działaniach jestem niezłomna. Nieustępliwa. Jednak dla stałych graczy, potrafię być cholernie przewidywalna. Rozszyfrowana. Tajemnica.

Nie wiem co jest, ani nie wiem co się dzieje. Nie umiem tu żyć, albo wcale mnie tu nie ma. Może nie potrafię, chociaż bardzo bym chciała. Czuje się nieobecna, wyobcowana. Jakby mnie tu wcale nigdy nie było.

niedziela, 28 kwietnia 2013

5.


Kolejne popołudnie i kolejne ogromne rozczarowanie, jakie zaczyna mnie ogarniać. Tak, jestem rozczarowana. Mój ogrom wolnego czasu potęguje w produkcje marzeń i sytuacje jakie chciałabym zmaterializować. Nie wiem jak to jest być w innej sytuacji, mieć codziennie do kogo się odezwać, uzyskując chodź odrobinę aprobaty. Moje horyzonty są tak szerokie, czasem dla swojego dobra, chciałabym je zamknąć w ciasnych przyziemnych ryzach, ale z czasem odbiegam od tej myśli, wiem jak dla mnie mógłby to się stać niezdrowe. Czasem wolałabym zmienić swoje cele, priorytety na tak przyziemne, ale moja indywidualność której nigdy nie starałam na siłę się nauczyć i której nigdy nie katowałam ćwiczeniami bije mnie po głowie. Nie potrafię jej tłumić tylko szukam miliona sposobów by rozwijać ja na wielorakie sposoby. Zabawne jest to, ze jak bym się nie starała, ona wiecznie woła więcej i więcej, jest głodna nowych doznań, wiecznie niedosycona i podrzuca mi nieustannie nowe sposobności do zrealizowania. Lubię finalizować sprawy ale z nią to niemożliwe. Wszystko rozkazuje mi zaczynać, wciąż nowe i nowe, pozostawiając poprzedników rozciętych jak brzuch pacjenta na stole operacyjnym niedokształconego chirurga. Mogłoby się wydawać, ze to dobrze, ze można poznawać dzięki niej tak wiele nowych czynników, ze jestem wyczulona na niesamowite bodźce, ale to nie do końca tak. Niespełnione pragnienie jest jak nieleczony ból zęba, wierci i wierci wieczne poczucie winy i boli nieustannie, dopóki nie zastosuje się co do niego odpowiednich środków. Moje porównanie może wydawać się nie na miejscu, ponieważ podświadomość obdarza mnie przyjemnościami, a ja porównuje to do bólu? Mimo wszystko, większość przyjemne jest tylko z początku, potem zostaje tylko ropiejąca rana, którą ukoić jest tak okropnie ciężko. Zwłaszcza gdy sami mamy tak mało siły i w żaden ze znanych nam sposobów nie potrafimy sobie pomóc. Mamy za krótkie ręce za mało doświadczenia za mało pewności siebie. Zaczynamy szukać pomocy, ale... co to? Mur? Mur zbudowany z nieuczciwości i braku zaufania wybudowanego przez wystarczająca ilość doświadczenia w tej kwestii. I co teraz? jesteśmy w jednej wielkiej kropce, bo ból nieujarzmiony daje się we znaki w każdej możliwej chwili, a pomoc w ukojeniu go znajduje się po drugiej stronie muru w gronie tych nikczemnych kreatur tnących twoja dusze z każdym swoim słowem, raniących tak dotkliwie ze mogłoby nie być siły by ponownie wstać. Wiec co robić z jednego bólu wpadać w drugi, czy się pogrążać, czy milczeć? Wieczna niekończąca się walka z samym sobą, by po czasie kiedy udaje nam się przemóc, rozpocząć jeszcze większy bój. Bój o wieczne wybory. Nietrafione. Błędne.

sobota, 27 kwietnia 2013

4.


Jest tyle wątków jakie chciałabym poruszyć. Piszę trzeci tekst dna dzisiejszego i się boję, boję, że zacznę powielać te same schematy i że moje pisanie nie będzie już magiczne  pod żadną postacią tego słowa. Uwielbiam pisać, na razie robię to tylko dla siebie, sprawia mi to wiele przyjemności, może ktokolwiek da mi znać na tym blogu, ze to jest znośne i ze nie jest ze mną tak źle. Ćwiczenie czyni mistrza, więc będę pisać kiedy tylko będę miała o czym, to całkiem przyjemna forma rozrywki. Zwłaszcza, ze nikt nie włazi tutaj z butami i moje myśli na zawsze zostaną moje, nienaruszone. Miniony tydzień dał mi do zrozumienia niestety wiele faktów, na które najwidoczniej byłam ślepa przez ostatnie miesiące. Ponownie dałam się uwikłać w tą matnie, by stać się komukolwiek na chwilę potrzebną. Najbardziej przykre jest to, że uczucia wasze, osób które z mojego życia wymazujecie się, były, jak śmiało mi się wydawać, przeogromnie szczere i czyste. Nie byłam w stanie się mylić, wiec czemu każde z was zmieniło zdanie? W żaden sposób nie widzę swojej winy, nie jestem natarczywa, zresztą, przecież w mocnych początkach dogadywaliśmy się bez problemów. Tak rzadko mi się to zdarza, wiec zdążyłam wybudować wspaniała więź, może zbyt wyidealizowaną, która w jednej chwili staje się nakryta ogromna falą hipokryzji. Kolejny raz spotyka mnie to samo aż nawet brak mi tchu by walczyć kolejny raz. Nigdy was nie okłamywałam i jeżeli już w coś się angażuje, to całym sercem. Czego ja chciałam? Planów na przynajmniej 2 miesiące w przyszłość? Jestem żałosna, ponownie pozwoliłam sobie uwierzyć w ludzkość, w kolejne osoby które potrafiły karmić mnie tylko fałszem by czerpać korzyści ze mnie, bo gdy już jestem, to całą sobą. Muszę się pogodzić  że jedyna osoba dla której na tym globie warto żyć, to dla siebie. Tak oczywiste jest, że nie mogę nikomu już zawierzyć. Jeżdżąc popołudniami samotnie na rowerze mam ogrom czasu na oczyszczenie mózgu z tych wiecznie męczących mnie pytań. Nigdy nie potrafię zrozumieć, to zostanie może bez odpowiedzi, czemu tylu z was jest, ale jest tylko na przelotną chwilę i nie odchodzi dlatego, ze ze mną nie da się wytrzymać  tylko dla zasady, reguły, bez słowa. Wiem, ze to jest nieprzyjemne, być samemu, mi też jest przykro, ale jeżeli nie ma innej drogi? Dopóki walczysz, jesteś zwycięzcą, ale jeżeli KAŻDA walka przynosi klęskę, nie z mojej winy? Chciałabym Cię poznać, byś był dla mnie tak jak ja byłabym dla Ciebie. Z jakiego powodu doznaje tych powielających się ran na duszy raz po raz. Byłam niezłomna w swoich działaniach, a wiara gorąca wypełniająca mnie od środka, miała przecież nigdy nie zgasnąć. Czuję, ze knot się dopala i gdy nie znajdzie się nikt, kto byłby w stanie być przy mnie dla naszego wspólnego szczęścia, to zostanę wrakiem, takim jakiem kiedyś udało mi się już być i to będzie koniec. Majestatyczny koniec.

poniedziałek, 22 kwietnia 2013

3.


Mimo ze stosunkowo mało siebie odkryłam w tych paru wpisach, mogę wywierać wrażenie osoby, która w samotności czuje się jak ryba w wodzie. Piszę, jakby to nie było nic złego, jakbym chciała zaprzeczyć i zrobić ewolucji na złość kiedy człowiek jest istotą stadną i musi żyć w grupie bo ma tak zaprogramowane i koniec. To wszystko nie jest do końca tak, ja się w żadnym stopniu z tą samotnością nie pogodziłam, nikt nie potrafi być wciąż silny i niezłomny w swoich działaniach, ja się też nie poddałam. Posiadam dwie zasadnicze strony, 1:samotność jest zła 2.przebywanie z ludźmi jest złe, i to zabawne, bo każda z nich prowadzi odwieczny bój na niekończące się argumenty, a szala wygranej pada na tą, losowo, adekwatnie do mojego nastroju. Może się to wydawać śmieszne, sama mam takie wrażenie, bo odosobnienie całkowite jest czymś niezdrowym, bo jak już wyżej wspomniałam, człowiek ma zakodowane nieco inaczej, jednak wiem jak ludzkość na mnie działa. Przez ostatnie tygodnie czuję, ze mogę się znaleźć jak najbliżej złotego środka. Jak to mi ktoś kiedyś powiedział, z ludźmi trzeba żyć, trzeba się znosić przynajmniej w jakiś sposób, tak jest
zbudowany świat.  Gdyby ktokolwiek chciał się zamknąć zdołałaby oszaleć. Oczywiście znajdują się gdzieś jednostki dla których takie czyny byłyby czystą przyjemnością, ale co a tym idzie są dowodem na to, ze wyjątek potwierdza regułę. Wracając do wątku. Chciałabym, bardzo bym chciała mieć grono osób, w których obecności mogłabym się czuć swobodnie, byłabym utwierdzona w przekonaniu, że mogę im ufać oraz potrafiłabym z nimi rozmawiać. A z racji tego, ze posiadam takich osób jak na lekarstwo, to zamykam się w sobie i jestem swoim wiernym towarzyszem wolnego czasu. Nie chcę, by cokolwiek w moim życiu działo się na siłę, lub było aktem czystej desperacji, bo przecież sama wiem, to nie wniesie nic dobrego. To tez nie jest tak, ze mi jest ze sobą źle, jeśli bym tak napisała, kłamałabym. Dużo się zmieniło i teraz koniec końców kocham siebie, potrafię znaleźć z własna duszą wspólny język, porozumieć się. W końcu miłość do siebie może stać się początkiem romansu na całe życie ;) może byłabym też inna, gdybym tyle razy nie zawiodła się na tych wszystkich osobach. nie chodzi o to, ze uwierzyłam w ich kłamstwa, ale o wszystkie słowa wypływające z ich ust. tony niedotrzymanych obietnic, fałszywa szczerość, udawana przyjaźń, chęć zysku, próby wykorzystania, niepunktualność i mogłabym wymieniać w nieskończoność.Nie mówię, że ja jestem idealna, nigdy nie byłam ani nie będę, ale ja starałam się być zawsze jak najbardziej w porządku wobec każdej z tych osób, a dostałam to co zawsze. Karma zawsze wraca, ale za co?

niedziela, 21 kwietnia 2013

2.


Kolejnego dnia uświadamiam sobie, ze coś jest nie tak. Przypominam sobie, jak jakiś czas temu przed samotnością wzbraniałam się nogami i rekami, byleby był ciągle ktoś, z kim mogę się widywać. Czułam ogromny strach przed przekroczeniem tej granicy. Granicy za która nie ma już nikogo. Mijały miesiące a ja doszłam do wniosku, że to walka z wiatrakami, ze nie mogę być wiecznie wbrew sobie bo jaki to ma sens, na siłę być gdzieś, robić coś i czuć ten wieczny dyskomfort związany z czynnościami wytyczonymi przez resztę grupy. Starałam się w każdy sposób jak najlepiej bawić  jednak zawsze byłam gdzieś obok, jakby nieobecna. Rozmowy nużyły mnie rozrywki nie były najwidoczniej odpowiednie. Może to ze mną coś jest nie tak, może wymagam cudów od człowieczeństwa, może chciałabym być traktowana po królewsku, może rozrywki jakie ktokolwiek mógłby mi zaproponować musiałby być szalenie niekonwencjonalne. Może to wszystko w poprzednim zdaniu to stek bzdur. Jest parę rzeczy jakie chciałabym robić, i to nie są ot co, lot w kosmos ani inne nurkowanie z rekinami, ale małe rzeczy które sprawiałby uśmiech na twarzy mojego kompana i mojej (oczywiście jeżeli znalazłaby się taka osobą, o którą stosunkowo ciężko wśród grona imprezowiczów)
Nie będę tu podawać jakie rozrywki mam na myśli, bo może znaleźć się ktoś  kto będzie chciał upodobać mi się na siłę i stać się moją bratnią duszą zbudowana na masie wskazówek, a przecież to nie o to w relacjach interpersonalnych chodzi. Sądzę, ze to nie jest tak, ze ze mną nie da się dogadać, ze jestem uparta i chce się odosobnić bo mam marzenie by każdy uważał mnie za wielką indywidualność  przecież temu brak sensu. cały czas jestem sobą kiedyś może bardziej skrytą teraz nauczyłam się o tym mówić i nie starać się na siłę dostosować do masowych jednostek. może gdybym zaczęła się z tymi wszystkimi moimi poglądami tak obnosić, uporczywa ludzkość dałaby mi święty spokój, zostałabym uznana co prawda,  za jednostkę nienadającą się do resocjalizacji ale witaj w Utopii. W towarzystwie czuje na sobie wielki ciężar  nienawidzę tych długich egoistycznych monologów i cierpkich komentarzy na temat wszystkich istot które ktokolwiek kiedyś przyuważył. Najzwyczajniej w świecie nie jestem w stanie tego słuchać. Gdy jestem zmuszona uczestniczyć w takiej scenie, posiadam jedna niezawodną wyćwiczona technikę.Staram się wyciszyć swój słuch i odpływam w inny wymiar swojej świadomości. Znajduję się w sytuacji tylko ciałem, dusza jest całkiem gdzieś indziej, a reszta jest milczeniem. Uwielbiam to, jedna chwila a przynosi mi tak wiele wewnętrznego ukojenia. Ważne jest też dla mnie to, by się niczym nie przejmować. Tkwię w przekonaniu ''Nie poświęcaj ani jednej myśli komuś, kogo nie lubisz.'' Gdybym zwracała uwagę na wszystkie niepochlebne opinie na mój temat i przyjmowała je do serca, mogłabym wpaść w melancholię a co gorsze zamknąć się w przysłowiowych czterech ścianach. A najważniejsze jest to, by nigdy w świecie nie dać się stłamsić. Przez nikogo. Nigdy.

czwartek, 18 kwietnia 2013

Początek.


Parę miesięcy temu nigdy nie przyszłoby mi na myśl, że mogłabym odgarnać choć gram ziemi jaki wiecznie na mnie ciąży. Ba, byłam nawet święcie przekonana, że w tej wypaczonej samotności pozostanę nawet na setki niekończących się lat. Nie wiem jak to się stało, za którym mrugnięciem, ale czuję się lepiej, znacznie lepiej. Nigdy nie pomyślałabym  ze śmiech osoby przez telefon, może mieć na mnie tak zbawienny wpływ, że to może być dla mnie przyjemne. Może lepiej zacznę od początku, za często mam w zwyczaju gubić się w stosach swoich myśli. Związuje włosy w ciasną kitkę, rozsiadam się i gdy porządnie skupie myśli w ciszy zagłuszonej kojącymi dźwiękami, nie może się nie udać  Byłam Samotna, Byłam Inna. Jestem Samotna, Jestem Inna. Nie wiem kiedy to się stało, ale z upływem tylu lat, dopiero teraz zaczęłam dogłębnie, fragment po fragmencie analizować swoją historię. Od zawsze byłam samotna, cierpiałam na wypaczoną samotność, samotność uczuć, myśli, stanów. Rok za rokiem starałam się usilnie dostosować do otoczenia, jakie świat podawał mi raz za razem. Grupy społeczne naokoło mnie zmieniały się notorycznie, jednak nie mam pojęcia dlaczego, nigdy nie przynosiło to żadnego skutku. Stawały się ukojeniem na jedna lotną chwile, by następnie oddalić się i zostawić mnie ponownie, zdaną samą na siebie. Szukałam ulgi w tych znajomościach, ucieczki od mojej duszy. Od małego wpajano nam tą chorą ideologię, że trzeba mieć znajomych, że trzeba między ludźmi  że tak musi być i koniec kropka. Jako że wolałam nie być wytykana palcami niż wytykana, posłusznie próbowałam dusić w sobie te osobiste odmienne pobudki motywujące mnie do czegoś innego, ale za każdym kolejnym razem było coraz gorzej. Każdy zapewne wie, do czego może prowadzić walka sama w sobie, nie ma nic bardziej samo destrukcyjnego  Na moje szczęście  w moim przypadku działało to na mnie czysto motywująco, choć początkowo mogłam z moją osobowością depresyjną nieźle, jak to się mówi, wkopać. Ale że postaci mam więcej niż mnóstwo, udało mi się z tego wszystkiego wydostać. Czy to nie jest bez sensu, że zdradzam zakończenie historii aż na samym początku? Może to jest kompletnie bez znaczenia, gdy były narkoman tworzy powieść o swojej walce, koniec jest czysto przesądzony, wiec mogę mój przypadek zakwalifikować do takiego typu opowiadania. Gdybym posiadała taką rzecz, która mogłaby magazynować każda moją istotną myśl o każdej porze dnia, czułam bym się wspaniale. Czy to nie byłoby cudowne? Nie posiadać żadnej pojawiającej się co jakiś czas sekwencji zdania dręczącej umysł nieustannie? Może za parę lat uda mi się to wszystko pochwycić i jakiś swój rozdział życia będę mogła bez żalu bezpiecznie odciąć grubą kreską. Funkcjonowanie w grupie jest dla mnie ogromną sztuką. Podziwiam osoby którym dane jest posiadać daną umiejętność. Jest to dla mnie wiecznie nie pojętą kwestią, ja osobiście w grupach się  gubię, odpycha mnie ta chaotyczność każdej rozmowy, czuje się jak na targu, wśród przekupek, każda chcąca wetknąć swoje 3 grosze bez jakiejkolwiek uwagi na pozostałe postaci. Dla kogoś takiego jak ja, jest to ogromnie uwłaczające, zwłaszcza gdy traktuję rozmowę jako osobny rytuał, jako coś ważnego. Najzwyczajniej w świecie nie potrafię rozmawiać o przysłowiowej zupie, wszystko co przyziemne jest dla mnie nieustannie odpychające  Dajmy na to społeczeństwo w jakim teraz się znajduję. Wybieram bez bólu serca spędzenie kameralnego wieczoru z przyjaciółką, filmem lub książką, których i tak ostatnimi czytam jak to niektórzy mówią ''za dużo''. Nie można czytać za dużo, za dużo można jeść  ale nie czytać  Inwestycja w siebie nie jest w żadnych porcjach przesadzona. Analogicznie, ostatnimi tygodniami, czytając książkę o nawykach, utkwiło mi jedno zdanie w głowie tak dotkliwie, że nie mogę przestać o nim myśleć i przestać zwracać uwagę, gdy ktokolwiek używa tego stwierdzenia, a mianowicie ''nie mam czasu''. Czym jest ten zwrot? Może najczystszą metaforą? Ale jeżeli metaforą, to dlaczego tak wiele osób których nikt nie byłby w stanie o to posądzać miało by jej używać  Kłamstwo. Za każdym razem gdy ktoś mówi ze nie ma czasu, kłamie jak z nut. Czas nie jest niczym fizycznym, nikt  z nas nie został obdarowany posiadaniem go w jakiejkolwiek postaci, nie da się go zmaterializować  wiec czemu używać takiego stwierdzenia? Już wyjaśniam. Gdy ktokolwiek mówi, ze brak mu czasu zazwyczaj po prostu boi się powiedzieć  ze ma Cie w dupie i nie chce cię widzieć ;) A bardziej na serio, że jest więźniem, więźniem własnego życia. Życia które po części, sam sobie wybrał. Myślę  że im jest się starszym, to powiedzenie o czasie staje się coraz bardziej bliższe każdemu sercu. A całkiem niepotrzebnie. Chyba nikt z  nas nie chce być uwikłany w coś, co miało być szczęściem. No chyba ze jest masochistą.